Na Turawie, w grudniu, znaleźliśmy kilka dni do polatania na bojerach, oczywiście wykorzystane zostały w pełni!
Niestety odwilż, prognoza pogody nie nastraja. Usiadł Jurek, i pomyślał… Siemianówka. Kilka telefonów, w słuchawce – tak, tak, tak… oczywiście… brawo TY!
Szybka decyzja, szybkie pakowanie, a łatwo nie było i w poniedziałek rano pięć DN-ów i sześciu śmiałków z JKO jedzie na wschód. Po niespełna 8 godzinach jesteśmy na miejscu, już ciemno, za późno na rozkładanie sprzętu. Parkujemy u Pana Anatola.
Rano przywitało nas piękne słońce. Szybkie śniadanie, dojazd do plaży w Bondarach i rozkładanie sprzętu. Dla niektórych był to ten pierwszy raz, choć już wcześniej latali, nie dostąpili tego zaszczytu, aby ogarnąć temat bojerów od A do Z. Komentarze w stylu „W. zamień proszę łyżwę lewą z przednią, bo to trochę nie wygląda…” lub „W. ściągnij proszę mój żagiel z Twojego masztu…” wprowadziły nas w dobry humor. Kontrola lodu 15-16 cm.
Start ok. godziny 12tej. Wiatr się trochę uspokoił, do 3 – 5 Bft. Pierwszy ślizg, zwrot za ciasny i pierwszy DN robi piruecik, dwa razy 360 stopni, jest dobrze, wieje! Początki ciekawe, sprawdzenie sprzętu, jeden bojer gubi maszt. Na szczęście zawodnik cały, to tylko urwana śruba. Niezastąpiony Jurek, nasz klubowy „doktor od sprzętu” ma wszystkie „lekarstwa” przy sobie, nie trzeba wracać do brzeg. Kilkanaście minut później ten sam „szczęściarz”, może dlatego, że jako jedyny mimo, iż z JKO, mieszka na co dzień w Warszawie, urywa drugie mocowanie wanty. „Jurek pomóż…” jest jak zawsze niezawodny, stawia bojer „na nogi”. Szybka bura i dalej na lód.
Dzięki informacją od kolegów, którzy latali na bojerach 2-3 dni wcześniej na regatach uniknęliśmy rozpoznania terenu walką i tym samym prawdopodobnych strat w sprzęcie. Dziękujemy Panowie. Do końca dnia, we wtorek i środę już nie spotkały nas żadne niespodzianki.
Środa rano zapowiada się w prognozie na podobny wiatr jak dzień wcześniej. Po przybyciu na miejsce wygląda to gorzej. Nad nami chmury. Oczywiście wychodzimy na lód i okazuje się, że wiatr tylko zmienił kierunek o prawie 90 stopni. Zaczynamy loty. Już bardziej odważnie, szybciej…
Zaczynamy pomiary prędkości, zaczynamy latać na dwóch łyżwach, jest dobrze. Lód trochę chropowaty i miękki, pokryty świeżym śniegiem, ale prędkości powyżej 50 km/h, a po chwili 60 km/h. Jurek K. poszedł na rekord 63 km/h. Z tych warunków nie dało się więcej wycisnąć, choć sprzęt dobry, sternik z obniżoną granicą strachu.
Schodzimy z lodu przed 14tą. Niestety długa droga powrotna przed nami.
Niezapomniane wrażenia, akwen świetny. Pokłony dla pomysłodawcy wyjazdu, czyli naszego lodowego guru - Jurka.
Ciekawe na ile wystarczy ten zastrzyk adrenaliny?
Ostatni rzut oka na Siemianówkę i chyba u każdego z nas w głowie kołatało się jedno: My tu jeszcze wrócimy!!!
Jurek K., Piotr, Mariusz, Jurek S., Grzesiek, Wojtek – Jacht Klub Opolski