Pamiętam doskonale nasze pierwsze spotkanie, w ,,Bazie’’. Miałem wtedy może 14 lat i przez kilka minut uparcie ale bezskutecznie próbowałem przewiercić otwór w płozie. Wtedy przyszedł On, wydawał mi się dużo starszy, wkręcił nowe, ostre wiertło, kazał mi naciskać powoli ramię wiertarki stołowej a sam trzymał płozę. Potem był wzajemny uśmiech, szczera wymiana spojrzeń. Od razu wiedziałem, że zawsze będę mógł go poprosić o pomoc a on mi jej nie odmówi.  I tak było przez wszystkie długie lata naszej znajomości, naszej prawdziwej przyjazni.

To on uczył mnie jak budować i ostrzyć płozy. To on pokazał mi jak budować kadłuby i płozownice. To on budował dla mnie maszty, na których wygrałem po raz pierwszy mistrzostwa świata i Europy, na których byłem nie do pokonania. To on uczył mnie szybkiego żeglowania na śniegu, w czym przez wiele lat był absolutnym mistrzem. 

To on przekazał mi całe swoje doświadczenie i wszystkie tajemnice.

To jemu zawdzięczam moje pierwsze sukcesy w bojerach i to że się w nich zakochałem.

To on pomógł mi zobaczyć piękno tego sportu, piękno godzin spędzonych w warsztacie i w podróży na regaty.

Wiadomość o jego chorobie była dla mnie szokiem, wiedziałem, że nie jest dobrze....

Choroba postępowała bardzo szybko, Marcin był coraz słabszy ale ciągle wierzył, że wyzdrowieje. Odwiedziłem go po raz ostatni w maju, rozmawialiśmy o łowieniu ryb, żeglarstwie i bojerach. Wspomniał, że jest coraz słabszy i nie może dużo jeść... 

W sobotę o 11.15 odleciał Motyl, przyjaciel. kolega, człowiek bardzo solidny, prawy, pomocny i skromny. Zostanie po nim wielka pustka, której nie da się wypełnić. 

Będzie mi Ciebie brakować.  

Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie...